Spotkała się z rodziną. Brat mieszka w Londynie. Po co przyjechał? - zastanawia się Justyna. I znowu ma przed oczami wszystko, o czym chciała zapomnieć. Migawki z przeszłości. Ona i brat. W jednym pokoju. Sami. Drzwi zamknięte. Na łóżku. Albo w łazience. Nie może się wyrwać. Nie może uciec. To trwało przez wiele lat. Nikt nic nie wiedział. Nikt nic nie zauważył. Wyjechać. Zapomnieć. Nie da się zapomnieć. Wszystko wraca w nocy. Kiedy nie śpi i przewraca się z boku na bok. Kiedy budzi się z krzykiem. A brat? Brat ma się dobrze. Ślub, teraz dziecko. Przyjechał pokazać. To chłopiec. Na szczęście - myśli Justyna.
Idzie do spowiednika. Wreszcie szepcze: - Mam trudną przeszłość. Brat mnie molestował. Ksiądz wspiera, dodaje otuchy: - Mogę pomóc duchowo, ale tutaj potrzebny jest psycholog.
Justyna idzie do Matki, tej, która wygląda jak anioł. Na spotkanie z psychologiem musi mieć jej zgodę.
- Wykluczone, siostro. Jaki psycholog? Po co?
- Spowiednik mi zalecił.
- Ale o co chodzi? Siostra chyba za mało się modli.
- To sprawy rodzinne. Proszę pozwolić mi o nich teraz nie mówić.
- Przede mną nie powinna mieć siostra tajemnic.
Justyna więc mówi i czuje, jak musi wyciągać z gardła każde słowo. Jak zmusza się do tego wyznania, żeby zadowolić Matkę.
- Takie rzeczy nie dzieją się bez przyczyny - cedzi Matka. - A skoro siostrze sakrament spowiedzi nie wystarcza, to chyba ma siostra udział w tym grzechu...
Matka pozwala na spotkanie z psychologiem, ale tylko na jedno. Justyna prosi o urszulankę, którą zna z rekolekcji. Siostra psycholog zaleca terapię. Jak najszybciej. Znowu musi prosić o zgodę. Matka uważa, że Justyna przynosi hańbę zgromadzeniu. Że rozmawiać o tym swoim grzechu powinna tylko z kapłanem. Bo jakie świadectwo by wystawiła zakonowi, gdyby mówiła o tym z kimś innym. - Jakim grzechu? Gdzie tu jest moja wina? - płacze Justyna, kiedy widzi ją tylko Chrystus.
Matka na każdym kroku daje jej odczuć, jak wielkim jest problemem dla zgromadzenia. W końcu niechętnie wyraża zgodę na psychologa. Jeśli to konieczne. Ale musi to być ksiądz.
Terapia nie zatrzymuje osuwania się Justyny w ciemność. Jest coraz gorzej. Trafia na oddział psychiatryczny. Diagnoza: depresja.
Matka ukrywa przed resztą sióstr, gdzie jest Justyna. Mówi, że wyjechała, nikt jej więc nie odwiedza.
Justyna kontaktuje się po kryjomu ze swoimi koleżankami, z którymi kiedyś śmiała się pod kaplicą i jadła chipsy. Czasem więc przychodzą do niej do szpitala w tajemnicy przed resztą.
Wraca po dwóch miesiącach. Czuje na sobie spojrzenia przełożonych. Na pewno Matka powiedziała im o wszystkim. Spojrzenia wydają na nią wyrok: to jest ta słaba. Ta, która sobie nie poradzi.
Wytrzymuje trzy tygodnie. Prosi Matkę o zwolnienie ze ślubów. O tym też nie wolno mówić. Siostra ma po prostu zniknąć z życia wspólnoty. Najlepiej, żeby odeszła o świcie, kiedy wszyscy są w kaplicy. A Matka ogłosi to przy śniadaniu. W refektarzu. Stanie przy pulpicie i powie: Bóg dał, Bóg wziął. Dziś odeszła od nas siostra taka i taka. Tyle. Żadnych pożegnań. Żadnych rozmów o tym, co się stało. Proszę jeść dalej.
Justyna w przeddzień odejścia wysyła esemesy do sióstr, żeby zdążyć je uścisnąć, zanim zniknie z ich życia. Wszystkie płaczą. Płaczą nawet przełożone. Ale nie Matka.
Justyna zostawia habit na furcie i wychodzi. Nie ma pojęcia, co dalej.
Tęskni. Nie widzi swojego życia inaczej niż poświęconego Bogu, w zakonie. Dwa miesiące później rozmawia z przełożonymi, czy może wrócić.
Siostro, w Konstytucjach zgromadzenia jest zapisane, że gdy u kogoś rozpoznano chorobę psychiczną, nie może być przyjęty ponownie. A u siostry zdiagnozowano przecież depresję. Wola Boża.
Wszystkie komentarze