*Fragment pochodzi z książki Małgorzaty Szejnert, "Usypać góry. Historie z Polesia". Książkę opublikowało wydawnictwo Znak.
"Maria z Północy"
Szwedka Maria Söderberg, drobna blondynka w średnim wieku, dżinsy, bluzka w kwiatki, pepegi, była na Białorusi siedemdziesiąt pięć razy, chociaż nie ma tam i nie miała rodziny. Za każdym razem musiała występować o wizę. Od 2012 roku już jej nie dostaje, jest na Białorusi persona non grata.
Nie może wjechać na Białoruś, więc ją okrąża. Jedzie do Białegostoku, Lwowa, Krakowa, Wilna, tam gdzie białoruskim przyjaciołom będzie niedaleko. Nawet gdy ulokowała ich już po kwaterach, wlecze za sobą plastikową walizę w tęczowe pasy. Nigdy nie wiadomo, czy jej towarzysze nie będą czegoś potrzebowali, swetra, bandażu, kanapki. Ich pieniądze są niewymienialne i bardzo tanie, a dochody niepewne. Nieraz tłuką się z Pińska, Brześcia czy Grodna paroma pociągami, przesiadają, wyczekują na odprawach granicznych, przyjeżdżają zmęczeni. A poza tym program może ulec zmianie.
Jest piękny majowy dzień 2014 roku. Maria siada na schodach pod ratuszem w Wilnie, to punkt zborny grupy na najbliższe trzy dni. Zmienia buty na lżejsze i zauważa, zatrzaskując walizkę: - Nie lubię tych granic. Może kiedyś będziemy żyli bez wiz, przecież wszyscy jesteśmy ludźmi.
Zaczęła podróżować na Białoruś (po szwedzku - Vitryssland) po przeczytaniu Imperium Ryszarda Kapuścińskiego.
W 1993 roku odbyła się w Sztokholmie promocja tej książki. Poeta i poliglota Anders Bodegard (tłumaczył na szwedzki poezje Wisławy Szymborskiej przedstawione do Nagrody Nobla) przełożył Imperium bezpośrednio z polskiego. Wydawcy w mniejszych państwach często korzystają z przekładów tak zwanych zapośredniczonych, czekają na angielskie wydanie dzieła, i tak na ogół tłumaczono Kapuścińskiego. Bodegard był przeciw. Według niego, tłumacz omijający oryginalny język utworu to daltonista, który wypowiada się o kolorach. Jego upór sprawił, że niektórzy wydawcy zaczęli traktować przekłady z większą uwagą.
Przed spotkaniem w Szwecji Bodegard, który miał prowadzić promocję Imperium, przewidywał, że przyjdzie tłum, i przygotował scenariusz rozmowy. Pisarz przyjął ten plan, ale potem pomijał pytania tłumacza, prowadził własną opowieść.
Anders zauważył, że publiczność jest zachwycona. Po spotkaniu Ryszard go przeprosił: - Wiesz, Anders, ja jestem... - Poszukał słowa. - Jestem happeningiem! Nigdy nie wiem, dokąd mnie poniesie. Tak już ze mną jest!
Tak w każdym razie opowiedział mi to Anders Bodegard. Roześmiał się i dodał: - Na tym spotkaniu była Maria. Nie wiedzieliśmy wtedy, że ona także jest happeningiem. Ona to dopiero jest happening!
Maria kupiła Imperium i przeczytała w dwie noce. Przedtem nigdy nie słyszała o Pińsku. Zdanie, które otwierało książkę Kapuścińskiego, brzmiało: Moje pierwsze spotkanie z Imperium odbywa się przy moście łączącym miasteczko Pińsk z Południem świata.
Podczas tego spotkania przyszły autor ma siedem lat; jest wrzesień 1939 roku. W pińskiej szkole słychać strzały od strony placu, który nazywa się jeszcze placem 3 Maja; stoi na nim ogromny kościół Jezuitów. Czerwonoarmiści strącają wieżę. Dowcipkują, że Bóg, zamiast grzmieć, siedzi cicho, boi się czy jak? Ojciec znikł z domu, matka nie śpi, nasłuchuje nocą łomotu do drzwi sąsiadów. Nowa władza wymaga, by uczniowie nosili białe koszule i czerwone chusty pionierskie.
Zmieniono alfabet, najważniejszą literą jest "S" jak Stalin. Niektóre ławki szkolne pustoszeją. Polscy nauczyciele mówią szeptem. Oni też znikają. Kończą się przedwojenne zapasy żywności. Dzieci śnią o cukierkach, podobno mają być w sklepie. Po wielogodzinnym czekaniu w kolejce okazuje się, że zostały już tylko puszki po landrynkach. Są cenne, do ich ścianek przylgnął słodki osad. Maria postanawia pojechać do Pińska.
Zna już wiele obszarów, na których miasta leżą daleko od siebie, a środki lokomocji nie gwarantują bezpieczeństwa ani wygody. Jest gotowa na wszystko: autostop, wagon towarowy, wóz konny, i tak podróżuje - po Afganistanie, Kazachstanie, Indiach. Nie ma poczucia odległości ani obcości, wszędzie się czuje u siebie, bo wszyscy jesteśmy ludźmi. Urodziła się i wychowała w Laponii, w miasteczku Arjeplog, w regionie Norbotten, niedaleko wielkiej kopalni rudy w Kirunie.
Selma Lagerlöf pokazała w Cudownej podroży, co widział jej mały bohater Nils Holgersson, lecąc na grzbiecie gąsiora nad szwedzkim okręgiem górniczym. Widział pola, na których leżały porzucone dźwigi, gdyż otwory kopalniane podziurawiły tam już całą ziemię, i widział znów inne pola, na których wrzała praca. Stąd w gorę do dzikich gęsi dochodziły głuche odgłosy wybuchów, a wokoło ciągnęły się mieszkania górników, tworząc całe wsie na skraju lasu. Widział także stare, opuszczone kuźnie, w których poprzez zapadnięty dach widać było olbrzymie, żelazem okute, rękojeści młotów i niezdarnie murowane kominy. Potem następowały znów wielkie nowo założone huty, gdzie pracowano tak gorliwie i tak walono młotami, że ziemia drżała.
Nils dziwił się krajowi, w którym rośnie żelazo. Ptaki powiedziały mu na to: Gdyby tu nie rosło żelazo, nie mieszkałby tu po dziś dzień nikt prócz sów i niedźwiedzi.
Maria zrobiła maturę i kursy fotografii, wyszła za mąż za dziennikarza Andersa Sundelina, autora kilkunastu książek, robiła do nich zdjęcia, między innymi w wojennym Afganistanie. Urodziła dwoje dzieci, rozwiodła się, mieszka w Sztokholmie. Ojciec Marii, górnik, już nie żyje, ale matka została w rodzinnym domu, w środku Arjeplog. Niedaleko miasteczka, nad pasmem przejrzystych jezior, Maria ma drewniana chatę wakacyjną. Góry, widoczne ponad lasem, są już w Norwegii, za nimi leży Narwik z polskim cmentarzem wojennym i portem przeładunkowym, do którego pociągi z Kiruny przywożą rudę: trzydzieści milionów ton rocznie.
Selma Lagerlöf pisała Cudowną podroż na początku dwudziestego wieku. Okręg górniczy wygląda dzisiaj zupełnie inaczej, i z dołu, i z lotu ptaka. Jego potęga wymaga innego opisu. Maria chciałaby pokazać swoją krainę Kapuścińskiemu. Ale przedtem - pojechać do Pińska z nim i z Bodegardem i sfotografować pisarza w mieście, w którym się urodził.
(...)
Wcześniej doprowadza do skutku dawne postanowienie. Po czterech latach od spotkania w Göteborgu z Bodegardem i Kapuścińskim zabiera obu do Pińska. Jadą pociągiem z Warszawy do Terespola. Tutaj bieganie po peronach i wypytywanie jak najbardziej na miejscu, bo przesiadka do Brześcia jest o pół godziny wcześniej, niż podano. W Brześciu podziwiają pałac dworcowy - to brama triumfalna do dawnego imperium Sowietów!
Kapuściński, którego nic nie powinno zaskoczyć, ciągle się czymś dziwi. - Patrzcie, patrzcie, prawie same kobiety! - woła. - Czy to handlarki? Prostytutki? Handlarki, szmuglerki, zarabiają na życie.
Usiedli na ławce nad Piną. - Patrzcie, patrzcie, same kobiety, widać tylko kobiety, idące do pracy, załatwiające swoje sprawy, żadnych mężczyzn. Anders też to widzi. Kobiety idą przed siebie energicznie, trzymają mocno torebki i siatki.
W muzeum przy placu Lenina Anna Engelking i Olga Łobaczewska otwierają wystawę "Wieś poleska dawniej i dzisiaj". Kłopot, bo miejska cenzura ideologiczna usuwa część zdjęć. Uznano, że przedstawiają obecne Polesie jako zacofane, jakby nic się nie zmieniło od międzywojnia. Nie pomaga argument, że to wystawa etnograficzna. Na seminarium przed wernisażem przychodzą władze. Kapuściński (skrytykowany przy wejściu za brak marynarki) siada w ostatnim rzędzie, słucha drętwej mowy.
W hotelowym barze pełno dziewcząt. Jakie fryzury, jakie kreacje! Maturzystki. Zdały i przyszły zademonstrować swoją dorosłość. Szkoda, że nie ma kto ich podziwiać. Ale jest Maria. Zabiera wszystkie na bulwar i fotografuje, są uszczęśliwione.
Wypływają we troje na Pinę. - Patrzcie, jaki spokój. Ta rzeka wydaje się stać w miejscu, jakby nie było w niej nurtu - mówi Ryszard. - Tutaj nie ma żadnej różnicy wzniesień, wszystko jest płaskie. Nic się nie dzieje, popatrzcie na lustro wody.
Anders Bodegard, który opisał ten wyjazd, nazwał swój reportaż "Patrzcie, patrzcie!". Redakcja zmieniła tytuł na konkretniejszy: Kapuściński w Pińsku.
Małgorzata Szejnert (ur. 1936) dziennikarka i pisarka, członkini Polskiego PEN Clubu. Współtworzyła "Gazetę Wyborczą" i prawie piętnaście lat prowadziła w niej dział reportażu. Jest autorką m.in. książek: "Szczecin: Grudzień - Sierpień - Grudzień" (z Tomaszem Zalewskim, 1984 - wyróżniona Nagrodą Kulturalną "Solidarności"), "Sława i infamia. Rozmowa z Bohdanem Korzeniewskim" (1988 - Nagroda im. Szymona Konarskiego przyznana przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich), "Śród żywych duchów" (1990 - uhonorowana Nagrodą PEN Clubu im. Ksawerego Pruszyńskiego), "Czarny ogród" (2007), "Wyspa klucz" (2009), "Dom żółwia. Zanzibar" (2011). Pięćsetstronicowy reportaż o Śląsku "Czarny ogród" w 2008 roku otrzymał Nagrodę Mediów Publicznych Cogito i znalazł się w finałach nagród literackich: Nike, Angelus i Gdynia; w 2015 r. ukazał się po niemiecku. Teraz pracuje nad reportażem historycznym o nieznanym epizodzie drugiej wojny światowej.
Wszystkie komentarze